Starcia na granicy azerbejdżańsko-armeńskiej, analiza + opinia
- Maria Jagodzińska
- 19 lis 2021
- 4 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 2 maj 2022
Ostatnio napięcie na granicy azerbejdżańsko-armeńskiej sięga zenitu - dochodzi do regularnych ostrzałów, są jeńcy, ranni i zabici po obu stronach. Sprawa nie jest bezpośrednio związana z konfliktem o Górski Karabach, lecz pośrednio już tak, ponieważ przez niektórych ekspertów te działania są postrzegane jako naciski Baku na wypełnienie przez Ormian postanowienia z 10 listopada 2020 roku, kończącego formalnie karabachski konflikt. Posługując się źródłami obu stron, postanowiłam wyjaśnić co się dzieje i w jaki sposób obecne napięcie może przeistoczyć się w coś poważniejszego (lub nie).

Kto kogo atakuje?
Odpowiedź na to pytanie jest najtrudniejsze. Oficjalnie, oba kraje nie mają delimitowanej granicy, co w świetle prawa oznacza, że tam gdzie się znajdują wojska danego kraju, tam rozciąga się jego terytorium. W związku z tym apelowanie do organizacji międzynarodowych jest bezskuteczne, gdyż nie ma naruszenia prawa. Granica jest płynna, a problem powiększa fakt, iż oba kraje mają inny pogląd na przebieg linii granicznej - inne mapy.

Strona ormiańska mówi o "azerbejdżańskich prowokacjach", azerbejdżańska - odwrotnie. Prawda jest niemożliwa do ustalenia - kto zaczął? Za to wiadomo, kiedy.
Kiedy to się zaczęło?
Podzielimy to na dwa etapy. Pierwszym było "przeniknięcie wojsk azerbejdżańskich na ormiańskie terytorium" (cytat za: Sputnik Armenia) w maju ubiegłego roku. Tutaj nasuwa się pytanie: czy Ormianie przez półtora roku nie zauważyli i nie zareagowali na obecność wojsk wrogiego im państwa? A co z mieszkańcami miejscowości, będących w tej strefie - też nie zauważyli? Te terytorium szacuje się na 41 kilometrów kwadratowych, co nie jest małą powierzchnią, więc czemu władze w Erewaniu dopiero teraz zaczęły głośno o tym mówić?

Drugi etap to ustanowienie przez Azerbejdżan przejścia granicznego na drogach Goris-Kapan i Kapan-Czakaten, co spowodowało (później się okazało, że jednak nie) odcięcie od świata kilku ormiańskich wsi. Warto dodać, iż Azerbejdżanie uprzedzali Ormian o swoich zamiarach i w końcu dopięli swego. Na przejściu żołnierz azerbejdżański został raniony wskutek ataku przy użyciu granatu przez ormiańskiego kierowcę ciężarówki. Ormiańska strona mówi o prowokacji (jakoby Azerbejdżanie otworzyli ogień do ciężarówki), lecz na nagraniu doskonale widać, kto był agresorem. Dość szybko rozpoczęły się działania zbrojne na szerszą skalę.
A co na to Rosja?
Tutaj wchodzi główny gracz. Rosyjscy politycy i dyplomaci próbują załagodzić spór i nie opowiadają się po żadnej ze stron, lecz, podobnie jak ich unijni odpowiednicy, wzywają do uspokojenia się. Póki co, Rosja jest biernym (i miernym) obserwatorem, lecz nie należy zapominać o kontyngencie ich sił pokojowych w pobliżu. Erewań oficjalnie nie poprosił o pomoc Moskwy. Działania Rosji sprowadzają się do telefonowania po Baku i Erewaniu, wydawania oświadczeń oraz apelów o jak najszybszą demarkację granicy i wypełnianie postanowień traktatu sprzed roku.

Czego Armenia nie zrobiła?
Problemem pozostaje brak korytarza lądowego łączącego Azerbejdżan właściwy z jego eksklawą, Nachiczewaniem. Można odnieść wrażenie, że w Baku stracono cierpliwość do prób pokojowego nakłonienia Erewania do działań i postanowiono, podobnie jak w przypadku Karabachu, wziąć sprawy w swoje ręce i samodzielnie przebić korytarz do Nachiczewania, lecz w innym miejscu (korytarz miał być wzdłuż granicy ormiańsko-irańskiej, zaś działania wojenne mają miejsce bardziej na północy, tam, gdzie zaczyna się zwężenie Armenii). Oznaczałoby to podzielenie Armenii na pół.
Kolejnym problemem są częste ataki na rosyjskich żołnierzy kontyngentu pokojowego, których dokonują "nieznani sprawcy", najprawdopodobniej separatyści karabachscy, nadal obecni w regionie. Niewypełnianie zobowiązań i prowokowanie rosyjskich wojsk może jedynie pogorszyć i tak już kiepską sytuację Armenii.
Jak wygląda sytuacja ofiar?
Strona ormiańska podaje, iż nie ma żadnych azerbejdżańskich jeńców. Po obu stronach są zdobycze wojenne (broń), ranni i zabici. Ciało jednego z ormiańskich żołnierzy zostało przez Baku zwrócone - zabrał je do Erewania dowódca rosyjskiego południowego okręgu wojskowego gen. Rustam Muradow, Armenia potwierdziła oficjalnie odbiór ciała. Ormiańscy jeńcy, sądząc po nagraniach udostępnionych w azerbejdżańskich mediach, są dobrze traktowani - okrywani kocami czy częstowani papierosami, w razie potrzeby również hospitalizowani. Azerbejdżańscy polegli otrzymali miano szechidów - poległych za kraj.
Co będzie dalej?
Scenariuszy jest kilka. Pierwszy zakłada, że Erewań się ugnie pod naciskiem nie tylko Rosji, ale i własnego społeczeństwa - Ormianie kilka dni temu wyszli na ulice stolicy domagając się dymisji Paszyniana z funkcji premiera. Oznaczałoby to demarkację granicy (na co wolę wyraża także ormiańska diaspora) i faktyczne wejście w życie postanowień z 10 listopada 2020 roku. Jest to opcja najbardziej pokojowa, ponieważ taki scenariusz równa się zakończeniu działań zbrojnych w regionie, na czym najbardziej zależy Rosji, która nie ma siły i funduszy, by ciągnąć swoją polityczną grę na kilka frontów (Krym kosztuje, podobnie jak Łukaszenka i jego odklejony od rzeczywistości reżim). Stąd zabiegi dyplomatyczne Rosjan wzywające do pokojowego rozstrzygnięcia sporu.

Źródło: https://tengrinews.kz/world_news/gotovyi-nachat-peregovoryi-armeniey-prezident-azerbaydjana-451316/
Drugi scenariusz to zaostrzenie działań zbrojnych i kolejna wojna w regionie. Porównując siłę i uzbrojenie obu wojsk, nie będzie trudno wytypować zwycięzcy. Ponieważ Rosja odżeguje się od pomocy militarnej, Armenia traci głównego sojusznika. Iran również nie jest zbyt zainteresowany dorzuceniem swoich, kolokwialnie mówiąc, trzech groszy, a Gruzja stawia się w roli ewentualnego arbitra i deklaruje neutralność, jednakże gruzińscy eksperci są zdania, iż Erewań powinien schować dumę do kieszeni i opowiedzieć się za pokojowym rozwiązaniem konfliktu.

Trzeci scenariusz, najgorszy dla Kaukazu, to aktywne uczestnictwo Rosji i przejęcie przez nią kontroli nad Kaukazem Południowym oraz zdobycie wpływów w regionie niemalże równych tym z czasów Imperium Rosyjskiego. I o ile Azerbejdżan jest w stanie "wykupić się" ropą i kontynuować politykę balansowania, o tyle dla Armenii taka opcja oznacza stanie się rosyjskim wasalem. Może o to Paszynianowi chodzi? Przy obecnym układzie politycznym (w Gruzji rządzi partia, której zarzuca się prorosyjskość) ostatnim bastionem samodzielności na Kaukazie pozostanie Azerbejdżan, który obecnie ma dobre relacje z Moskwą, lecz może sobie pozwolić na autonomię polityczną.
Źródła:
Kanały telegramowe: @AzeSputnik, @SputnikArmenia, @SputnikGeorgia, @Caucasian_bureau
Comments